Historia Łeby
  Na nowym miejscu
 





Na nowym miejscu

Przeniesienie miasta
Epidemie 
Wymiar sprawiedliwości
W granicach Najjaśniejszej
Nie tylko o gospodarce
Niełatwo było o męża
Najstarszy dom i stroje ludowe
Budowa portu na jeziorze Łebsko
Trochę statystyki
Komunikacja pocztowa
Królewskie plany i kartofle
Demografia i rzemiosło



Przeniesienie miasta
   


  Lokalizacja miasta była dosyć niefortunna. Położone wśród nagich, pofałdowanych wydm, tuż przy szerokiej plaży Bałtyku i ujściu rzeki Łeby, narażone było na działanie żywiołów niosących wielkie straty w infrastrukturze, mieniu, uprawach i inwentarzu. Woda, piasek i wiatr od zawsze wygrywały w nierównej walce z człowiekiem na tym nieprzyjaznym skrawku ziemi. Potężne sztormy pustoszyły miasto w latach: 1396, 1467, 1491, 1497, 1500 i  największy z nich - dnia 11 stycznia 1558 r.

   Trwająca kilka dni nawałnica niszczyła domy jeden po drugim i wyrywała z korzeniami potężne drzewa. Całe połacie wydm uległy morskim falom, tym samym zmienił się przebieg linii brzegowej. Masy wody podtopiły zabudowania i osadzały w zagłębieniach naniesiony piasek morski. Wraz z ustaniem sztormu woda się cofnęła, pozostawiając na posesjach i w zabudowaniach tysiące metrów sześciennych piasku.

   Jednak zasadniczym czynnikiem jego nanoszenia były okoliczne wydmy nadmorskie, które w tamtych czasach nie były umocnione roślinnością. Dlatego każdy sztorm czy silniejszy wiatr porywał z ich powierzchni miliardy ziarenek i przenosił je do ogrodów, obejść, na pola, łąki, lasy, drogi i w koryto rzeki. Intensywność tego procesu i niszczycielskie działanie fal morskich w omawianym sztormie spowodowało, że teren Łeby został pokryty wielocentymetrową warstwą piasku.

   Wówczas powstał pomysł przeniesienia (translokacji) całej miejscowości na prawą stronę rzeki, który nie spotkał się z powszechnym odzewem. Łebianie po raz kolejny gigantycznym nakładem pracy, sił i środków wyrwali miasto z objęć żywiołu i pozostali w swoich domach.

Schultz pisał: "Wielka powódź, trwająca od 11 do 17 stycznia 1558 r. spowodowała, że wstrząśnięci mieszkańcy podejrzewali nadejście końca świata. Był to sygnał do opuszczenia tego terenu, które rozpoczęło się około 1570 r."*)
____________
*) cyt. Schultz Franz "Geschichte des Kreises Lauenburg in Pommern" - Lauenburg 1912

   Dzień 3 marca 1570 roku przyniósł kolejny wielki sztorm i dokonał ponownych zniszczeń. Bezsilnej ludności przyszło się znowu konfrontować z nieobliczalnym wrogiem. Katastrofa ta potwierdziła cykliczność niszczycielskich sztormów, dlatego podjęto decyzję o definitywnym opuszczeniu miasta.

   Po ustaniu nawałnicy mieszkańcy przystąpili do rozbiórki zabudowań i przenieśli się na nieco wyższe, bezpieczniejsze tereny na prawym brzegu rzeki w granicach obecnego miasta. Odległość pomiędzy opuszczonym i nowym miastem wyniosła ok. 1,5 km w linii prostej. Proces translokacji trwał 2 lata.
W Starej Łebie pozostał jedynie kościół.

   Na nowe miejsce wyznaczono obszar w kształcie prostokąta o bokach ok. 300 na 800 metrów.  Dłuższe boki przebiegały w osi północ-południe. Niewątpliwym atutem nowej lokalizacji była ok. kilometrowa odległość od pasa wydm nadmorskich. Z uwagi na dominację wiatrów zachodnich, wyeliminowało to raz na zawsze problem  niszczycielskiego nawiewania piasku do miasta. Wyższy teren stanowił też naturalną przeszkodę dla destrukcyjnych, sztormowych fal i podtopień ze strony rzeki. Jako północną granicę zabudowy wyznaczono strugę młyńską (rzeka Chełst), na której już wcześniej pracował młyn.

   Wewnątrz tego obszaru znajdowały się dwie długie, równolegle położone ulice (Kościuszki i Pow. Warszawy), połączone kilkoma przecznicami. Jednakże przez pierwsze stulecia trzon miasta znajdował się na 500-metrowym odcinku dzisiejszej ul. Kościuszki, pomiędzy Nowęcińską i 1 Maja. Tam też mieszkała większość mieszkańców. Wraz z nową lokalizacją zaniechano używania dawnej nazwy Lebamunde na rzecz  zapożyczenia od nazwy rzeki, czyli po prostu Leba (Łeba). 
Do dzisiaj pozostaje otwarte pytanie o liczbę mieszkańców w okresie przeprowadzki. Ze źródeł pośrednich wynika, że było to pomiędzy 300, a 400 osób.

   Jak pokazała historia, przeniesienie miasta było decyzją słuszną. Od translokacji, do dziś, Łeba nie była więcej pustoszona przez żywioły w dotychczasowej skali. Jedynie kilka razy rzeka i struga młyńska wystąpiły z brzegów, powodując niewielkie podtopienia, nie czyniąc istotnych zniszczeń.
  
   Zachowało się kilka wzmianek o zmaganiach przeniesionego miasta ze sztormami i wysokimi stanami wód. W roku 1656 niemal całkowicie zostało zaszlamowane ujście rzeki Łeby, której głębokość nie przekraczała 2 stóp (ca. 60 cm), tworząc szerokie rozlewisko. W roku 1662 okoliczne pola i łąki zostały zalane, a "miasto zostało otoczone przez wodę." Również w późniejszych latach są wzmiankowane podobnego typu zdarzenia.

   17 marca 1575 r. do Łeby przybył książę pomorski Johannes Friedrich (Jan Fryderyk) i przyjął hołdy. Władca żywo interesował się problemami miasta po jego przeniesieniu na drugą stronę rzeki i obiecał pomoc. Pokłosiem jego wizyty była m.in. zmiana prawa lokacyjnego z lubeckiego na chełmińskie, które miało być korzystniejsze. Poza tym wydano regulacje handlowe, zapewniające kupcom z Polski prawo pierwokupu towarów oferowanych w Łebie, zwłaszcza łososi. 

   Jedyną widoczną obecnie pozostałością po Starej Łebie jest fragment ściany kościoła św. Mikołaja, znajdujący się przy ulicy Turystycznej. Pełnił on swoją funkcję jeszcze przez jakiś czas po ostatniej katastrofie. Świadczy to o solidności masywnych murów, które przez ponad 200 lat opierały się żywiołom i dawały schronienie zatrwożonej ludności w czasie sztormów. Tym bardziej, że kościół stał na lekkim wzniesieniu. Po przeniesieniu miasta dotarcie do niego wiązało się z utrudnieniami w postaci przeprawy przez rzekę (brak mostu). 

   W roku 1590 przeprowadzono wizytację opuszczonej świątyni. Oryginalny dokument z tego wydarzenia był przechowywany w archiwum parafialnym do 1945 roku. Była w nim mowa  między innymi o uszkodzeniu dachu we frontowej części budynku, który przeciekając, zagrażał konstrukcji wieży. Niemniej jednak stwierdzono, że część drewna i cegieł nadawało się do rozbiórki i ponownego użycia przy budowie nowego kościoła.


   Dwa lata później z materiałów rozbiórkowych wybudowano nową świątynię na obecnym miejscu. Inwestorem było miasto, które przystąpiło do budowy na polecenie księcia Johanna Friedricha. Rozbiórka była najprostszym i najtańszym sposobem na wzniesienie nowego obiektu. Odpadła finansowa kwestia nabycia budulca i problematycznego transportu. Tym bardziej, że cegła wypalona z dobrej gliny jest materiałem długowiecznym i może być wielokrotnie wykorzystywana.

   Nowy kościół, w odróżnieniu od poprzedniego, wybudowano w całości z pruskiego muru. W starej świątyni tylko wieża była wzniesiona w tej technologii. Polega ona na zbudowaniu konstrukcji szkieletowej z drewna i wypełnieniu jej murem z cegieł. Dlatego główną pozycję wydatków na nowej budowie stanowiły koszty zakupu drewna. Obiekt ten służył wiernym tylko przez 90 lat, gdyż uległ całkowitemu zniszczeniu w czasie pożaru miasta, w lipcu 1682 r. *)

____________ 
*) Oekonomische Encyklopädie (1773-1858) von J. G. Krünitz




Łeba na rycinie Lubinusa z 1618 roku

 
   Przejściowo korzystano z małej kapliczki, wzniesionej wspólnymi siłami w 1586 roku. Wybudowano ją na miejscu dzisiejszego kościoła przy ul. Powstańców Warszawy. Nowa Łeba, podobnie jak i Stara nie posiadała żadnych umocnień obronnych ani bram miejskich. Nie było już szpitala ani przytułku dla ubogich. Chociaż niektórzy autorzy sugerują, że z uwagi na zamożność parafii przytułek mógł być prowadzony dalej.

   

Widokówka z początku XX w. Ruiny kościoła św. Mikołaja przy ulicy Turystycznej (Stara Łeba). Kościół ten służył wiernym ponad 200 lat, następnie został rozebrany, a z materiałów rozbiórkowych wybudowano nową świątynię przy obecnej ul. Pow. Warszawy. 

 

Widokówka z dwudziestolecia międzywojennego, przedstawiająca te same ruiny, co powyżej.





   Znane szeroko w kraju wydmy ruchome na Mierzei Łebskiej kryją pewną tajemnicę. Kiedyś w rejonie, gdzie obecnie króluje najwyższa wydma zwana Górą Łącką (42 m n.p.m.), istniała niewielka osada rybacka Łącko (niem. Lontzko, zwana też Lonsko), składająca się z kilku chałup. Jej mieszkańcy zajmowali się rybactwem na jeziorze i rolnictwem na słabych ziemiach. Siłą rzeczy byli oni powiązani z Łebą jako centrum zaopatrzeniowym i miejscem zbytu swoich produktów. 

   Łącko było przypisane do miejscowej parafii, więc wierni w niedziele i święta przemierzali ok. 9 kilometrów, aby wziąć udział we mszy. Zresztą nie mieli innego wyjścia, gdyż aż do zakończenia obrad Soboru Laterańskiego V w roku 1517, istniał obowiązek uczestniczenia w mszach i nabożeństwach w swoim kościele parafialnym, a poza tym w okolicy nie było żadnego innego. 

   Położenie osady o ile zapewniało bezpieczeństwo ze strony morza, to nie zabezpieczało przed innym żywiołem. Był nim piasek, który niesiony silnymi wiatrami z wydm i plaży, powoli wdzierał się na pola i gospodarstwa mieszkańców. W końcu nadszedł moment, że człowiek mu uległ i dalsze gospodarowanie na zapiaszczonych polach i łąkach stało się bezsensowne. W ciągu kilku stuleci na miejscu dawnej wsi natura utworzyła potężną piaskową górę, która wraz z przemieszczaniem się wydm ruchomych, przewaliła się nad miejscowością.

   Góra Łącka do dziś oddaliła się o ok. 1 km na wschód od dawnej osady i obecnie słusznie jest uważana za jedną z największych atrakcji turystycznych Łeby. Istnieją dowody archeologiczne zwłaszcza monety, że przynajmniej do 1540 roku Łącko było zamieszkałe, chociaż w rzeczywistości wiele później

   Wówczas rolnicy opuścili te tereny, a rybacy przenieśli swoje zagrody bliżej brzegów jeziora, mniej narażonych na działanie czoła wydmy i lotnych piasków. Nowa osada zachowała dawną nazwę sprzed translokacji. Jeszcze w XIX wieku jest mowa o dwóch zagrodach rybackich w tym rejonie. Poza Rąbką i Łąckiem na Mierzei Łebskiej znajdowały się dwie inne osady. Bliższą Łeby był Boleniec, natomiast na zachodnim krańcu mierzei leżało mało poznane osiedle rybackie Dambee.
Spośród tych czterech miejscowości obecnie istnieje tylko Rąbka.

   W niektórych przewodnikach można przeczytać o odwiecznym lesie na Mierzei Łebskiej, który został przysypany przez nacierające wydmy. W istocie najpierw były to w pewnej mierze pola i łąki, które po zaniechaniu uprawy zarosły lasem.  


  

Fragment mapy z II połowy XVIII wieku przedstawia położenie miejscowości na Mierzei Łebskiej. Cała mierzeja liczy 16 km długości. Polskie napisy dodane przez autora opracowania.
 


Epidemie


    Faktem dotychczas pomijanym w literaturze było sprzyjające położenie Łeby w kontekście ochrony przed rozprzestrzenianiem się chorób zakaźnych. W dawnych wiekach liczne epidemie dziesiątkowały całe państwa czy kontynenty. Krótko przed uzyskaniem praw miejskich przez Łebę, w Europie szalała epidemia dżumy (1348-1352). Według powszechnych szacunków uśmierciła ona od 30 do 50 proc. ludności kontynentu!

   W niektórych regionach, a zwłaszcza w dużych i gęsto zaludnionych miastach, śmiertelność dochodziła miejscami nawet do 80 proc. Za przykład niech nam posłuży ówcześnie stutysięczna Wenecja, w której na "czarną zarazę" zmarło ok. 75-80 tys. mieszkańców. Najmniejszą zachorowalność i umieralność w skali Europy, zanotowano na obszarze obecnej Polski centralnej, Brandenburgii i północnych Czech. 

   Inne epidemie wybuchały co kilka lat w różnych rejonach i zbierały krwawe żniwo. Łeba położona nad brzegiem morza, pomiędzy dwoma dużymi jeziorami nie była miejscowością tranzytową, do której podróżni i wędrowcy mogliby przywlec zarazę. 

   Na wieść o morowym powietrzu w okolicy ludzie unikali kontaktów z obcymi, z miast wypędzano włóczęgów i żebraków, wybijano psy i koty. Powoływano straż niewpuszczającą obcych do miasta. Na czas zarazy ustanawiano urząd tzw. burmistrza powietrznego, którego zadanie polegało na ochronie miasta przed epidemią i w razie potrzeby grzebaniu zwłok w odludnym miejscu, na doraźnie utworzonym cmentarzu morowym.

   Już wówczas wiedziano, że zwłoki pogrzebane na miejscowym cmentarzu mogą być zagrożeniem i przyczyną wybuchu nowej zarazy. Kilka wieków później w dobie rozwoju bakteriologii stwierdzono, że formy przetrwalnikowe niektórych bakterii chorobotwórczych, nawet po wielu latach są w stanie wywołać chorobę
.

   Jednym słowem: maksymalna izolacja. Strażnikom czuwającym na rogatkach Łeby pozostawał stosunkowo wąski odcinek do sprawowania nadzoru, co w znacznym stopniu zapobiegało przedarciu się obcych. Nie ustrzegło to jednak przed lokalnymi epidemiami czy chorobami zakaźnymi, wywołanymi brakiem higieny. Np. w 1781 roku masowe zachorowania na tyfus, spowodowały śmierć 11 osób (głównie dorosłych), a panująca w 1855 r. cholera pochłonęła 9 istnień. 

   Brak danych o skutkach dla miasta przywleczonej z Rosji epidemii cholery z roku 1831. Dla przykładu w Prusach Wschodnich spowodowała ona śmierć 20 tys. ludzi i po jej ustąpieniu władze zdecydowały się na sprowadzenie osadników z głębi Niemiec, dla uzupełnienia braków ludnoś
ci w niektórych miejscowościach. Nieleczona cholera, a w tamtych czasach nie istniała skuteczna terapia, była w 50-60 proc. przypadków śmiertelna.




Wymiar sprawiedliwości


   Nazwa miasta w pocz
ątkach jego istnienia podlegała kilku modyfikacjom, przy czym nie zawsze były to zmiany oficjalne. Obok wymienionej w akcie lokacyjnym nazwy Lebamunde, występują w późniejszym czasie określenia Lebe, Lebemonde, Levemunde, Leve i Lebamünde. Ostateczna nazwa Leba (Łeba) pochodzi z okresu odbudowy miasta na prawym brzegu rzeki, ok. 1570 roku. Na niektórych mapach wydanych po tym roku widnieje nazwa Lebe.

   W drugiej połowie XVI i w XVII wieku władzę w mieście sprawowało jednocześnie dwóch burmistrzów i rada. Zadaniem jednego z nich było pełnienie nadzoru nad szeroko pojętym porządkiem publicznym, czyli mówiąc językiem współczesnym, był kimś w rodzaju strażnika miejskiego lub policjanta. Wchodził on w skład ośmioosobowej rady miejskiej, obok 2 członków zwyczajnych i pięcioosobowego kolegium Fünfmännern (ławników - dosłownie pięciu mężczyzn), sprawujących dodatkowo jurysdykcję. Posiedzenie sądu w pięcioosobowym składzie pozwalało obmanowi (przewodniczącemu) na wydanie orzeczenia za każ
dym razem.

   Od roku 1571 wzmiankowane jest istnienie pręgierza w Łebie. To - zapewne drewniane przedłużenie wymiaru sprawiedliwości stało u zbiegu obecnych ulic Kościuszki i Nowęcińskiej. Konstrukcja tego urządzenia składała się z pionowego słupa i żelaznych okuć do unieruchamiania skazanego, zwanych kunami. Kara pręgierza była stosowana wobec winowajców skazanych na publiczne pohańbienie, zwykle za drobne kradzieże i oszustwa. 

   Przy przestępstwach poważniejszych pręgierz służył jako miejsce chłosty albo tzw. wyświecenia. Polegało ono na uprzednim pohańbieniu delikwenta, a następnie wyprowadzeniu po zmroku przy świetle latarni poza rogatki i wygnanie z miasta. Pachołkowie miejscy zapewne nie byli uosobieniem dobra i miłosierdzia, dlatego banita przez dłuższy czas lizał swoje rany. Nie zachowały się dane, mówiące o częstotliwości korzystania z tego urzą
dzenia.

 

 Mapa Pomorza z 1589 roku. Dokładność tej mapy pozostawia wiele do życzenia, dlatego w praktyce mogła służyć tylko celom poglądowym.


  Miejskie sądownictwo Łeby podlegało w późniejszym okresie dystryktowi bytowsko-lęborskiemu. Od 1777 r. w sprawach szkolnych i kościelnych właściwą instancją był Sąd Rządu Królewskiego dla Prus Zachodnich w Kwidzynie. W sprawach celnych, akcyzy, finansów i przeciw instytucjom policyjnym właściwe były dyrekcja Urzędu Celno-Podatkowego i Izba Wojenno-Skarbowa w Szczecinie.

   Sądownictwo miejskie w Łebie zostało rozwiązane w roku 1849
i całość spraw przejął nowo powstały Sąd Powiatowy w Lęborku. Rozpatrywano w nim sprawy mieszkańców powiatu oraz niektórych sąsiednich gmin z powiatu słupskiego. Pod koniec XIX wieku sąd powiatowy przemianowano na okręgowy z instancją odwoławczą w Słupsku. 

   Na zakończenie tego zagadnienia chciałbym przytoczyć pewien spór prawny, rozegrany pod koniec XVII wieku pomiędzy łebskim magistratem, a majątkiem w Nowęcinie. Otóż na granicy miasta i majątku rósł niewielki las, do którego obie strony rościły sobie prawo. W końcu eskalacja sporu doszła do momentu, w którym łebianie pod wodzą burmistrza wycieli w ciągu jednej nocy 385 dorodnych jodeł i zawieźli je do miasta. Właściciel majątku czuł się pokrzywdzony, więc podał miasto przed oblicze sprawiedliwości.

   Niestety, poruszone wszystkie możliwe instancje sądowe nie były w  stanie rozsądzić  waśni przez 32 lata (słownie: trzydzieści dwa)! Dopiero wtedy, po wyczerpaniu wszystkich innych możliwości zapadł ostateczny wyrok. Magistrat mógł zachować wycięte drzewa, ale był zobowiązany do zapłacenia połowy, w międzyczasie astronomicznych kosztów sądowych. Wyrok nie określił, kto był właścicielem lasu*).
____________
*) Lauenburger Ilustrieter Kalender für das Jahr 1909  
  


W granicach Najjaśniejszej



    Po bezpotomnej śmierci księcia Bogusława XIV, ostatniego z dynastii Gryfitów - władców Pomorza, w roku 1637 ziemia bytowsko-lęborska, a wraz z nią Łeba przeszła na 20 lat pod bezpośrednie władanie Korony polskiej. Był to ostatni okres w historii miasta do zakończenia drugiej wojny światowej, w którym administracyjnie należało ono do państwa polskiego. W niektórych publikacjach historycznych z okresu PRL-u próbowano zaliczyć okres Gryfitów do panowania na terenie Pomorza Zachodniego Korony polskiej, co jest pewnym nieporozumieniem. 

   Ciężko chory książę Bogusław, zmagający się z częściowym paraliżem zdawał sobie sprawę, że z jego śmiercią wygaśnie stosunek lenny i ziemia bytowsko-lęborska przejdzie pod panowanie króla polskiego. W związku z tym próbował on uzyskać na dworze Władysława IV przeniesienie przywileju lennego na swojego siostrzeńca i wychowanka, wówczas 13-letniego Ernesta Bogusława de Croy.

   Poselstwo księcia wysłane w 1633 roku do Wilna, gdzie aktualnie przebywał młody król Władysław IV, powróciło z niczym. Sprzeciw dworu i senatu zadecydował, że umowy lennej nie zmieniono. Nieprzekonywującym argumentem Bogusława była obietnica umorzenia Koronie polskiej długu w wysokości 100 tys. talarów. Zaciągnięto go w roku 1568. Suma ta odpowiadała rocznym poborom 1000 urzędników magistrackich.

   Kolejne poselstwo, któremu ponownie przewodniczył doradca księcia, Georg Lichtfuss, wysłano po roku. Tym razem zostało ono zignorowane przez króla, który delegata nie przyjął, odsyłając go na najbliższe posiedzenie Sejmu.

   Po śmierci księcia i reinkorporacji, komisarzem królewskim na ziemiach włączonych do Korony został Melchior Weiher. W pierwszej kolejności przyjął on przysięgę stanów obu ziem na wierność królowi polskiemu, zorganizował sądownictwo i przeprowadził wybory do Sejmu. Podwaliny państwowości polskiej zostały stworzone.

   Wygaśnięcie dynastii Gryfitów spowodowało rozpad Księstwa Pomorskiego, które na mocy pokoju westfalskiego (1648) zostało podzielone pomiędzy Szwecję (Pomorze Przednie) i elektora Brandenburgii (Pozostała część Pomorza z granicą na rzece Łebie).



Bogusław XIV (31 marca 1580 r. - 10 marca 1637 r.)

      W wyniku umów z 1657 roku zawartych w Welawie (okolice Królewca) i Bydgoszczy, ziemia bytowsko-lęborska przeszła pod panowanie książąt brandenburskich. Umowy pomiędzy Polską i Wielkim Elektorem Fryderykiem Wilhelmem I z domu Hohenzollernów, przekazywały je w lenno in perpetuum (na zawsze). Tym samym po dwóch dekadach w granicach Polski, ziemia ta znowu zmieniła przynależność państwową. Ratyfikacja umów przez Sejm nastąpiła w 1661 roku. 

   Instytucja lenna polegała na przekazaniu wasalowi określonego terytorium, w zamian za pomoc militarną, obronną, albo finansową. Inaczej rzecz ujmując, kto inny był właścicielem terenu, a kto inny jego gospodarzem. Stosunek lenny kończył się zazwyczaj na skutek śmierci jednej z układających się stron lub na skutek wygaśnięcia okresu lenna. Niektóre umowy pozwalały na dziedziczenie lenna w ramach własnej rodziny, przeważnie przez sukcesorów rodu w linii męskiej (primogenitura).

   Wasal na dzierżawionym obszarze wprowadzał swoją jurysdykcję i w szerokim, niemniej jednak ograniczonym zakresie prawodawstwo. Ziemia bytowsko-lęborska jako lenno przez kolejne 115 lat podlegała zwierzchnictwu brandenbursko-pruskiemu i w 1772 roku, w ramach I rozbioru Polski została włączona przez Fryderyka II do Prus. 



Nie tylko o gospodarce


     Z inicjatywy księcia Fryderyka Wilhelma I (Wielki Elektor) w 1662 r. powstała idea wybudowania w Łebie portu handlowego. Jednak ze względu na wysokie koszty i małą atrakcyjność gospodarczą okolic, wkrótce jej zaniechano. Starosta von Somnitz w liście do Wielkiego Elektora tak pisał o warunkach terenowych w Łebie: 

  
,,Nad plażą, gdzie Łeba wpływa do morza, widnieją duże góry piasku, które wiatry z północy i z zachodu pędzą w koryto rzeki. Przedtem miasteczko było na tej stronie /rzeki/, ale zostało przysypane przez wydmy i wiele razy zalane przez morze. Leżało ono na tym samym miejscu, gdzie teraz stoi samotny kawał muru kościelnego, wysokiego na trzech chłopa, co w ciągu pół roku został przysypany..."

   Inną przeszkodą była rzeka Łeba, w ujściu której przewidywano lokalizację portu. Nieuregulowane brzegi, liczne meandry i wypłycenia sprawiały, że dochodziło do rozlewisk i tworzenia starorzeczy. W zimie, gdy z jeziora Łebskiego schodziła kra, na płyciznach tworzyły się zatory i płynąca woda zmierzając do morza, tworzyła nowe koryta. Z drugiej strony szalejące na Bałtyku sztormy wlewały do rzeki potężne masy wody, która płynęła pod prąd w kierunku jeziora, powodując spłycenie naniesionym rumowiskiem dna morskiego. 

   Zjawisko to nazywa się cofką. Jezioro Łebsko jest położone zaledwie o 30 cm wyżej od poziomu morza, więc zjawisko cofki występuje nawet przy silnym północnym wietrze. Drugim czynnikiem powodującym spłycenie jest nawiewanie piasku z plaży i wydm do kanału. Problemy z utrzymaniem koniecznej głębokości pozostał do dzisiaj i spędza administracji portu sen z powiek. Corocznie zachodzi konieczność wyczerpania wielu tysięcy metrów sześciennych urobku z dna kanału i toru wodnego. Powoduje to gigantyczne koszty, liczone w milionach złotych.


Piasek wydobywany z kanału portowego i toru wodnego jest przenoszony ogromnym rurociągiem w rejon plaży i tam wykorzystywany do ochrony brzegu morskiego. Operację tę przeprowadza się dwa razy do roku - wiosną i jesienią. Zespół zastosowanych w Łebie urządzeń pogłębiających jest w stanie przemieścić do 3 tys. m3 urobku na dobę. Stan z 3 listopada 2012 r.
                                                                                                                                    Foto: Jarosław Gburczyk



    Jak już wspomniałem, książę pomorski Johannes Friedrich po przeniesieniu miasta na prawą stronę rzeki, zmienił lubeckie prawo lokacyjne na chełmińskie. Miało ono być korzystniejsze dla miasta i mieszkańców. To wydarzenie nosi datę 17 marca 1575 roku. Niestety było już za późno na dokonywanie istotnych zmian urbanistycznych, właściwych prawu chełmińskiemu.

   Łeba do dzisiaj nie posiada rynku i kościoła w centrum. Czyżby długa i relatywnie szeroka ulica Kościuszki przebiegająca przez miasto była wspomnieniem po pierwotnej lokacji na prawie lubeckim? Otóż nie do końca. Początkowo była to ulica normalnej szerokości, aby dwa zaprzęgi konne mogły się minąć. 

   W roku 1685 ówczesny burmistrz Bunk wpadł na pomysł wybudowania wąskiego i umocnionego kanału, właściwie rowu, do zaopatrywania miasta w wodę. Brał on swój początek na południowo-zachodnim brzegu jeziora Sarbsko, następnie biegł ulicą Łąkową do Kościuszki i tam skręcał w prawo. Przebiegał on środkiem i kończył swój bieg w rzece Chełst. Tym sposobem ulica miała "dwa pasy ruchu", połączone kilkoma kładkami.

   Trudno sobie wyobrazić, żeby woda z jeziora Sarbskiego mogła służyć do picia, ale do celów gospodarczych nadawała się jak najbardziej. Istnienie tylko kilku publicznych studni i pomp w mieście zmuszało mieszkańców do kursowania kilka razy dziennie z wiadrami, zawieszonymi na specjalnych nosidłach, zwanych szundami. Dzięki kanałowi wodę do prania, mycia, pojenia zwierząt i podlewania ogrodów można było czerpać tuż przed domem. Kanałowi należy też przypisać niebagatelną rolę w czasie pożarów. Głównie używanym sprzętem gaśniczym były wiadra, które tym sposobem można było nieograniczenie często i szybko napełniać. 

   W roku 1855 tę namiastkę wodociągu zasypano i w ten sposób powstała piękna, szeroka ulica. W ostatnim roku istnienia rowu przestał on faktycznie dostarczać wodę. Przyczyną było zlikwidowanie spiętrzenia młyńskiego na rzece Chełst, co spowodowało znaczne obniżenie lustra wody na jeziorze Sarbsko i przy niskim stanie wody rów doszczętnie wysychał.

   Proszę zwrócić uwagę na szerokość ulicy Kościuszki łącznie z chodnikami, do skrzyżowania z ulicą Łąkową i od Łąkowej w stronę rzeki Chełst. Drugi odcinek, na którym znajdował się omawiany rów, jest zdecydowanie szerszy od pierwszego.

   Usytuowanie kościoła, spichrza i targowiska przy obecnej ulicy Powstańców Warszawy oraz jej długość sugerują, że to raczej ona była kiedyś główną ulicą miasta. Tak jednak nie było. Ulica Kościuszki istniała od początku i była połączona z Powstańców Warszawy kilkoma przecznicami. Są to obecne ulice Piekarska, 11 Listopada, 1 Maja, Kościelna i Piwna. Dla porządku dodam, że po II wojnie św. na miejscu placu targowego urządzono skwer.


Po przeniesieniu miasta na prawy brzeg rzeki Łeby, kluczowe elementy urbanistyczne umieszczono po sąsiedzku przy obecnej ul. Powstańców Warszawy (daw. Marktstrasse, czyli ul. Targowa). Czy to było ówczesne centrum miasta?

   Mieszkańcy nowej Łeby dysponowali już 40 łanami gruntów rolnych (1 łan - ok.17 ha), od których odprowadzali 66 talarów (Reichstaler) i 16 groszy rocznej kontrybucji (podatku). Jeden talar dzielił się na 24 grosze i zawierał 25,984 gramy srebra. Można było za niego nabyć 12 kg chleba albo 6 kg mięsa. 

   Jednego talara kosztowała para butów czy odświętna koszula. Wynagrodzenie urzędnika magistratu wynosiło ok. 100 talarów, a mistrza rzemieślniczego od 200 do 600 talarów rocznie. Uposażenie żołnierza było raczej symboliczne i wynosiło 24 talary rocznie. To były czasy, gdy wojsko utrzymywało się na wojnie samo.

   Grabieże, branie łupów, plądrowanie obór i kurników było czymś zupełnie normalnym i powszechnie akceptowanym, oczywiście oprócz poszkodowanych. Jeszcze gorzej była opłacana służba. Wprawdzie miała zapewniony dach nad głową i wikt podobnie jak żołnierze w czasie pokoju, ale musiała się zadowolić kilkoma talarami rocznie.

   Tereny graniczące z wydmami nadmorskimi na północ oraz na wschód i zachód od miasta, częściowo były pokryte roślinnością wydmową, małowartościowymi trawami i miejscami wrzosem. Na obszarze pomiędzy rzeką Chełst, a obecną ul. Nadmorską rozciągały się liche łąki należące do miasta. Wtedy w tych okolicach nie rosły żadne drzewa, a jedynymi zwierzętami, które mogły się tam wyżywić, były owce. One dobrze sobie radzą na tego typu stanowiskach w poszukiwaniu jadalnych traw. Setki tych niewybrednych zwierząt dawały swoim właścicielom mleko, mięso, wełnę i skóry.

   Hodowla świń opierała się na paszy zielonej przede wszystkim na komosie białej, która jest dość pospolitym chwastem. W okresie jesienno-zimowym karmiono je żołędziami, buczyną i brukwią. Dawniej zjawiskiem powszechnym było wypasanie trzody w lasach pod bukami i dębami. Buczyna i żołędzie są jej prawdziwym przysmakiem.
Tucz prowadzono przez rok i dłużej do osiągnięcia przez zwierzę wagi ok. 150-180 kg i stosownej warstwy słoniny pod skórą, którą solono albo przetapiano na smalec.
  
   Kartofli jeszcze nie znano. Ich uprawa na Pomorzu rozpowszechniała się dopiero od drugiej połowy XVIII w. Liche, piaszczyste lub podmokłe ziemie nie dawały dobrych plonów. Bardziej nadające się do uprawy grunty w okolicy należały do majątku Nowęcin.

   Mięso zwierząt poddawano długotrwałemu peklowaniu i wędzono albo wkładano do beczek i solono. Innym sposobem na przechowywanie żywności była lodownia. W okresie zimy wyrąbywano z jezior duże kawały lodu, który składowano w pomieszczeniu przypominającym ziemiankę. Topniejący lód zabierał ciepło z pomieszczenia, znacznie obniżając temperaturę powietrza,  a więc i składowanych tam produktów. Dobrze skonstruowana i zaizolowana lodownia potrafiła działać przez cały rok od zimy do zimy. Niestety nic nie wiemy o używaniu lodowni w mieście.

   Istniało na pewno kilka wędzarń i warsztatów rzemieślniczych. Zachowała się wzmianka z 12 lutego 1632 roku o założeniu cechu szewców i garbarzy, który po pewnym czasie został rozwiązany. W tym czasie w mieście działały 4 warsztaty szewskie, które w pełni pokrywały zapotrzebowanie ludności na obuwie. Dwóch miejscowych kupców zaopatrywało miasto w przyprawy, środki czystości, towary kolonialne i inne potrzebne w gospodarstwie domowym oraz w drewno opałowe i tarcicę. Ława rzeźnicka działała tylko w początkowym okresie istnienia miasta i później została zlikwidowana. Najpewniej było to spowodowane nieopłacalnością.

   W tamtych czasach chleb, mimo że był bardzo drogi, stanowił podstawę wyżywienia i dorosły człowiek zjadał ok. kilograma dziennie. Zapewne ze względu na oszczędności wypiekano go własnym przemysłem, dlatego w Łebie nie było piekarni. Właściwie rzecz ujmując, w historii Łeby pojawianie się ław chlebowych miało charakter cykliczny.

   Na przykład przez długie dziesięciolecia w mieście nie było żadnej piekarni, a potem w krótkim okresie powstały dwie i tak w kółko. W niektórych wsiach i miasteczkach pomorskich funkcjonowały publiczne piece do wypieku chleba, będące wspólną własnością. Między innymi takie piece działały jeszcze do początku XX wieku w Żarnowskiej. 

   Chleb wypiekano raz na tydzień, czasami na dwa tygodnie, na zapas. Do jego wyrobu najczęściej używano mąki żytniej lub żytniej śruty chlebowej, która była dużo tańsza od mąki pszennej i zapewniała bochnom dłuższą trwałość. Na codzień białe pieczywo jadali tylko ludzie zamożni, a pospólstwo posilało się nim tylko od wielkiego święta.

   Trzeba dodać, że ówcześnie średnia wydajność żyta i pszenicy wynosiła zaledwie 7-9 kwintali z hektara. Z tego około połowę trzeba było przeznaczyć na materiał siewny w myśl przewidywań, że z jednego worka ziarna siewnego uzyska się dwa worki plonów. Mając na względzie słabe ziemie w okolicach Łeby, plonowanie musiało być niższe od średniej. 

   W takich warunkach z jednego hektara można było wyprodukować co najwyżej od 300 do 400 kg mąki. Chodzi oczywiście o areał pod zasiewem, gdyż w stosowanym wtedy systemie trójpolowym, jedna trzecia ziemi leżała na przemian odłogiem. To, plus stosunkowo wysokie opłaty za przemiał powodowało, że chleb był drogi.



Młyn

   Miejscowy młyn zaopatrywał mieszkańców w mąkę i inne produkty młynarskie. Podsiębierne koło młyńskie było napędzane wodami rzeki Chełst, który do 1945 roku nosił nazwę Mühlengraben (po polsku rów młyński, albo struga młyńska). Był on zlokalizowany ok. 30 metrów na wschód od obecnego mostu miejskiego.

   Biorąc pod uwagę warunki hydrologiczne rzeki Łeby, niemożliwością było wybudowanie spiętrzenia i efektywnie pracującego młyna nad jej brzegami. Dogodną możliwość stwarzało jezioro Sarbsko poprzez strugę, gdyż wysokość lustra wody wynosi tam obecnie 0,5 metra n.p.m. i jest znacznie wyższa niż na jeziorze Łebskim. 

   Wprawdzie na rycinie niemieckiego kartografa Lubinusa z 1618 roku, widzimy młyn wodny zlokalizowany w końcowym odcinku rzeki Łeby, ale należy przypuszczać, że miało to wyłącznie znaczenie symboliczne. Dzięki temu autor chciał przedstawić, że miasto w ogóle posiadało młyn. Tym bardziej, że na rycinie nie jest zaznaczona rzeka Chełst, która ponad wszelką wątpliwość istniała. Dowodem mojej tezy niech będzie akt lokacyjny, w którym czytamy: My bierzemy w nasze posiadanie młyn i strugę młyńską z prawem obniżania i spiętrzania na niej wody... 

   Z przytoczonego cytatu jasno wynika, że spiętrzenie wody znajdowało się na strudze młyńskiej, czyli dzisiejszej rzece Chełst. Dlatego datowanie młyna w tym miejscu, przypada co najmniej na okres lokacji miasta w 1357 roku.

 



Widokówka z pierwszej dekady XX wieku, przedstawiająca rzekę Chełst, widzianą z mostu miejskiego. Po lewej stronie widoczny fragment niezabudowanej jeszcze ulicy Nad ujściem. Do 1855 roku, po prawej stronie fotografii, pracował młyn wodny.




Kolejna widokówka z tego okresu przedstawia to samo miejsce, widziane z drugiej strony. Po lewej stronie znajdują się zabudowania dawnego młyna wodnego, w głębi most miejski. Napis na widokówce błędnie informuje, że ujęcie wykonano nad rzeką Łebą.
  




Obraz olejny autorstwa Friedricha Neuke z roku 1908, przedstawia zabudowania dawnego młyna wodnego nad rzeką Chełst.


W tym miejscu na lewym brzegu dawniej znajdowały się zabudowania młyna wodnego.
                                                                                                                      Foto: Jarosław Gburczyk

    Dzięki spiętrzeniu na strudze uzyskano jeszcze kilkadziesiąt centymetrów wysokości lustra wody i to wystarczyło do napędu koła. Młyn wodny i wiatrak w Łebie są wymieniane już w księgach czynszowych z okresu krzyżackiego. W tamtym czasie na ziemi lęborskiej pracowało 12 młynów. Między innymi w Lęborku, Białogardzie, Krępie i Ulini.

   Brak danych nie pozwala na precyzyjne ustalenie daty powstania młyna wodnego w Łebie. W Pomorskiej Księdze Metryk (nr od 401 do 403) istnieje zapis, że w roku 1286 we wsi Choscesic pracował młyn wodny. Wieś ta, nosząca polską nazwę Koszczewczyn,  miała się znajdować w miejscu, w którym 71 później lokowano miasto Lebamunde, powszechnie znane jako Stara Łeba. Jednakże nie chodziło tu o młyn na rzece Chełst. Tam przeniesiono go nieco później, zapewne z uwagi na nieprzewidywalność rzeki Łeby i niewielką moc przemiałową. 

   Ostatniego przemiału w łebskim młynie dokonano przed jego likwidacją w 1855 roku, a w zamian powstały dwa wiatraki. Jeden z nich był zlokalizowany w okolicach cmentarza przy ul. Nowęcińskiej, a drugi w rejonie skrzyżowania ul. Szkolnej i Brzozowej. Po raz ostatni zaprzęgnięto w nim wiatr w 1932 roku, następnie uległ likwidacji. Jego ostatnim właścicielem był Karl Pardeike.

 

                                   Wiatrak przy ulicy Nowęcińskiej, na fotografii z początków XX wieku.  

Widokówka z początków XX wieku, przedstawiająca wiatrak przy Alei Brzozowej. Za wiatrakiem po lewej stronie widoczny zarys domu w dzielnicy willowej, do dzisiaj znajdujący się przy skrzyżowaniu obecnych ul. Nadmorskiej i Sportowej.

   W Łebie nie stacjonował garnizon. Rekruci na danym terenie byli przypisani do określonej jednostki wojskowej. XVIII wiek był to okres, kiedy stopniowo przechodzono na powszechne szkolenie wojskowe oraz zwiększano udział formacji zawodowych, niezależnie od tego czy akurat była wojna, czy nie. Obowiązek służby dotyczył szlachty, mieszczan i chłopów pod warunkiem, że posiadali własny dom lub grunty rolne. Nie podlegali jej ludzie nie posiadający nieruchomości, a więc przede wszystkim biedota, robotnicy na majątkach, czeladnicy, służący, włóczędzy itp...

   W nieciekawej sytuacji były mieszczańskie wdowy, gdyż i one podlegały ,,poborowi". Oczywiście nie w sensie dosłownym, lecz w miejsce zmarłego męża musiały znaleźć zastępcę, który - zapewne za odpowiednią opłatą - godził się iść w kamasze. Dopiero w połowie XIX wieku zaczęto tworzyć okręgowe komendy rekrutacyjne w formie zbliżonej do współczesnych. Na potrzeby armii rekrutów wcielał w różnym czasie m.in. 17 pułk piechoty z Koszalina (Cöslin) i Darłowa (Rügenwalde), 2 batalion 21 pułku i 1 pułk dragonów.

   W omawianym czasie, jak podaje encyklopedia ekonomiczna Johana Georga Krünitz’a z lat 1773-1858, na jeziorach Łebsko i Sarbsko prowadzono tak intensywne i rabunkowe odłowy, że z czasem rybacy nie byli w stanie zabezpieczyć się finansowo i aprowizacyjnie na zimę. Wielu z nich porzuciło wówczas rybactwo na rzecz rolnictwa, gdyż prawie wszyscy rybacy jeziorowi byli dwuzawodowi i posiadali kawałek ziemi lub pracowali w gospodarstwach rodzinnych. W miarę upływu lat rybostan na omawianych jeziorach uległ odbudowie.


Niełatwo  było o męża


   Cechą charakterystyczną tamtych czasów, była spora nadwyżka kobiet w mieście. Główną przyczyną deficytu mężczyzn była ich praca w żegludze dalekomorskiej i flocie wojennej, wiążąca się niejednokrotnie z opuszczeniem miejscowości na zawsze. Do tego należy dodać nadumieralność z powodu wypadków na morzu, chorób z opilstwa i powszechnego palenia tytoniu. Było to źródłem trosk ówczesnych panien i wdów, bo samotność spychała je zazwyczaj na margines życia społecznego i towarzyskiego. Stan znacznej nadwyżki kobiet był notowany jeszcze w XX wieku.

    Głównymi przyczynami wypadków i śmierci na morzu najczęściej był niespodziewany sztorm, błędna nawigacja, nie zawsze odpowiedni stan techniczny jednostek i wyposażenia, zmęczenie, często nietrzeźwość załogi i brak sprzętu ratunkowego. Do tego należy dodać powszechny brak umiejętności pływania wśród rybaków i marynarzy. Drewniane łodzie ulegały zmurszeniu i rozszczelnieniu. Wypłowiałe żagle nie wytrzymywały silniejszych podmuchów i się darły, powodując niesterowność jednostki.

   Trudno było przewidzieć pogodę wychodząc z portu. System prognozowania na ,,nosa" nie zawsze przewidywał sztormy, burze i wichury. O ile prowadzenie nawigacji z widocznością brzegu nie nastręcza trudności, to dalsze wyprawy wymagały dużej wiedzy, map i przyrządów, a mało który rybak nimi dysponował. Prymitywny sprzęt ratunkowy nie dość, że był drogi, to jeszcze zajmował sporo miejsca na łodzi, więc z niego rezygnowano.

   Od XVIII wieku obserwujemy ciekawe zjawisko demograficzne. Wielodzietność rodzin była zjawiskiem normalnym... ale nie w Łebie. O ile rodziny rybackie niejednokrotnie posiadały po 6 i więcej dzieci, o tyle rodziny utrzymujące się z rolnictwa co najwyżej dwoje. Najstarsi synowie rybaków przejmowali rzemiosło po ojcu, a pozostali bez problemów zaciągali się do rybołówstwa dalekomorskiego albo floty wojennej lub handlowej. Ceniono ich o wiele bardziej niż marynarzy z przypadkowych zaciągów, którzy traktowali pracę na morzu jako zło konieczne. Wśród ludności rolniczej istniał problem dziedziczenia gruntów, a dokładniej ich rozdrobnienia. 

   Mały areał nie pozwalał na utrzymanie się rodziny, a dla tych ludzi nie istniała alternatywa zatrudnienia ani w mieście, ani w okolicy. Mało który gospodarz marzył o karierze parobka dworskiego dla swoich synów. Córki przeważnie wychodziły za mąż za miejscowych, a jak którejś pechowa natura poskąpiła urody i ojce posagu, to szła na służbę do majątku.

   Proces rozdrobnienia gospodarstw rolnych poprzez dziedziczenie jest do dzisiaj widoczny na obszarze byłego zaboru rosyjskiego i austriackiego. Anegdota mówi, że jak krowa stoi na polu, to łeb ma na jednej, a ogon na drugiej miedzy. W XVIII wieku Łeba uzyskała prawo handlu i składowania soli, będącej ówcześ
nie towarem akcyzowym.



Najstarszy dom i stroje ludowe


   Zachowanym przyk
ładem osiemnastowiecznej architektury jest dom przy ulicy Kościuszki 86, ówcześnie Hauptstrasse 18. Jest to budynek dawnej wędzarni, zbudowany z pruskiego muru w 1723 roku przez miejscowego kupca i armatora Johanna Mampe. Nad oknami pierwszego piętra widoczna jest pozioma drewniana belka z łacińskim, częściowo zachowanym napisem: ,,DEVS  PROTECTOR ET ADVITOR MEVS”. W wolnym tłumaczeniu oznacza to: ,,Bóg moją ochroną i pomocą”. Pozostała część napisu w języku niemieckim brzmiała: ,,Herr, ich lasse Dich nicht, Du segnest mich denn" (Panie, nie opuszczę ciebie, pobłogosław mnie)  JOHANN MAMPE. 18 JVLI  1723" (Jvli=Juli= Lipiec). Belka została zrekonstruowana w 2003 roku i jest pięknym, namacalnym znakiem tamtych czasów *.
____________
*) Manferd Lawrenz - Homepage   


Łeba, ulica Kościuszki 86. Fotografia przedstawia najstarszy dom w mieście, wybudowany w 1723 roku. Stan z 2006 roku.                                                                                                                         Foto: Karol Trylewicz

   

Na belce nad oknami pierwszego piętra, zachował się czytelny, snycerowany napis z rokiem budowy Anno 1723                                                                                                                                
                                                                                                                                             
Foto: Karol Trylewicz


   Uważny obserwator spacerujący ulicą Kościuszki zauważy, że bardzo wiele domów, zwłaszcza po wschodniej stronie stoi nie frontem, a szczytem do ulicy. Jest to układ urbanistyczny, pozwalający na duże zagęszczenie budynków atrakcyjnie położonych przy głównej ulicy lub wokół rynku. Za domami znajdowały się podwórza, ogrody i budynki gospodarcze, a dojazd do nich był możliwy od frontu i od zaplecza, czyli ulic równoległych.
   
   W tym miejscu warto powiedzieć kilka słów o odświętnym ubiorze ludności  w Łebie i okolicach. Różnił się on diametralnie od stroju Kaszubów z rejonu pucko-bytowskiego i jeziora Jamno. Chara- kterystycznym elementem  ubioru mężczyzny była biała sukienna kurtka z białymi guzikami, podszyta czerwonym materiałem. Czarne spodnie sukienne, szerokie w udach, zwężające się od kolan, zakończone grubymi, białymi skarpetami z wełny do połowy łydki. Na nogach mężczyźni nosili niskie, czarne trzewiki,  wiązane z przodu. Nakryciem głowy była czarna, wysoka na ok. 12-15 cm czapka, płasko zakończona czerwonym materiałem. 

   Ubiór kobiety składał się z białej, szerokiej w barkach bluzy z wysokim kołnierzykiem wokół szyi. Na wierzchu - czarna kamizelka zapinana barwnym ozdobnikiem na piersi. Wełniana, falbowana  spódnica koloru czerwonego z szeroką czarną obwódką u dołu. Na nogach białe, cienkie skarpety do kolan i czarne trzewiki. Nakrycie głowy było podobne jak u mężczyzn, jednak bardziej delikatne, z białym zwieńczeniem i czerwonymi obwódkami u dołu i góry.

   Powyżej opisany strój odświętny nie był noszony przez wszystkich mieszkańców Łeby. Zjawiska migracyjne powodowały, że ludność napływowa używała strojów z rejonów swojego pochodzenia. Natomiast szlachta i bogate mieszczaństwo nosiły stroje bardziej wytworne, w większym stopniu poddające się kanonom aktualnej mody.

 

   Odświętne stroje z lat 20. XIX wieku, noszone przez Kaszubów w oddalonym o 15 km od Łeby Cecenowie. Ubiory te nieznacznie różniły się od strojów Kaszubów nadłebskich.




Budowa portu na jez. Łebsko


   W drugiej połowie XVIII wieku podjęto próbę regulacji rzeki Łeby na wielką skalę. W ciągu godziny wlewała ona do jeziora Łebsko średnio 43 tys. m³ wody. Do tego ogromna powierzchnia akwenu - 7142 ha powodowała, że hulające wiatry i sztormy spiętrzały wody na brzegach przeciwległych do kierunku ich natarcia. Różnica w poziomie lustra wody na jeziorze wahała się do 80 cm. Problemem był ostatni odcinek rzeki, łączący jezioro z morzem. W czasie sztormów czy wiosennego spływania kry z jeziora, rzeka stawała się nieprzewidywalna i niosła ze sobą niebezpieczeństwo zniszczenia miasta.

   W roku 1777 urzędnik rządu pruskiego w randze radcy finansowego (niem. Finanzrat - ówczesny tytuł urzędników rządowych wysokiego szczebla), specjalista od rekultywacji mokradeł i budowy kanałów Franz Balthasar Schönberg von Brenkenhoff, przystąpił do przekopywania Mierzei Łebskiej w rejonie osady Łącko. Do dyspozycji miał sumę 15 tys. talarów. 

   Wyszedł on z założenia, że wyprowadzenie ujścia rzeki najkrótszą drogą do morza, pozwoli na obniżenie lustra wody na jeziorze, co doprowadzi do osuszenia żyznych areałów wokół jego południowych i zachodnich brzegów. Główną jednak przyczyną była budowa portu morskiego na jeziorze. Głęboki i umocniony kanał portowy oraz osłona przed falami dzięki Mierzei Łebskiej, miały gwarantować bezpieczeństwo i funkcjonalność portu.

   Tak się jednak nie stało. W ciągu dwóch lat wykopano kilometrowy kanał o szerokości 30 metrów, uzyskując nowe połączenie jeziora Łebskiego z morzem. 4 marca 1779 roku, potężne fale morskie zniszczyły budowlę i zalały okoliczne tereny oraz część miasta. Rok później Brenkenhoff zmarł, a w 1783 r. zaniechano dalszych robót i kosztem 6 tys. talarów kanał zasypano.

Fragment mapy Pomorza z okresu budowy kanału na Mierzei Łebskiej. Miejsce oznaczone strzałką jest dowodem, że uzyskano połączenie jeziora z morzem.


Mapa z lat 80. XVIII wieku, będąca kolejnym dowodem na istnienie "kanału Brenkenhoffa". Proszę zwrócić uwagę na zaznaczoną w pobliżu kanału nieistniejącą już dziś wieś Lonsko (Łącko), w rejonie której obecnie znajduje się najwyższe wzniesienie na wydmach ruchomych, zwane Górą Łącką (42 m n.p.m.).
 


Wykonanie kanału w takim środowisku musiało być przedsięwzięciem niezwykle trudnym i jak się okazało, nietrwałym. Widokówka z ok. 1920 r,



Budowniczy kanału - Franz Balthasar Schönberg von Brenkenhoff (1723-1780)


   Niektórzy autorzy w przypływie fantazji podają, że na skutek chybionego projektu Brenkenhoffa i poniesionych w związku z tym strat, pozbawiono go godności i karnie powołano do wojska. Rzeczywistość wyglądała jednak nieco inaczej. Zarzucono mu defraudację rządowych pieniędzy przy wykonywaniu wcześniejszych inwestycji, niegospodarność i brak przejrzystości w dojściu do dużego majątku. Von Brenkenhof już wtedy był ciężko chory, więc o karnym wcieleniu do wojska nie może być mowy.

   Jeszcze na łożu śmierci przysięgał o swojej niewinności i prosił samego króla o łaskę i opiekę. Przeprowadzone dochodzenie doprowadziło do utraty majątku, którego większą część rodzina później odzyskała. Zmarł 21 maja 1780 roku we wsi Karzig (obecnie Gardzko, woj. lubuskie) w wieku 57 lat.

   Andrzej Piotrowski z Państwowego Instytutu Geologicznego opisuje ciekawe zjawisko, które było przyczyną zniszczenia budowanego kanału. W tekście występuje datowanie tych wydarzeń o 3 dni wcześniej niż w rzeczywistości

,,1 marca 1779 roku wysoka fala zalała część Łeby i przeniosła statek do ogrodów gdzie osiadł. Trzy godziny później morze cofnęło się od wybrzeża w Kołobrzegu, mimo że pogoda była spokojna. Jednocześnie na przyległym lądzie ludzie obserwowali dziwne zachowanie zwierząt w polu. Odgłosy dudnienia sugerują wstrząs sejsmiczny jako przyczynę tego zjawiska.”
   
   Jeżeli faktycznie wysoka fala, która zalała miasto i zniszczyła zalążek nowego portu w marcu 1779 roku powstała na skutek aktywności sejsmicznej, to Łebę nawiedziło tsunami!!! Miejscowa ludność nie znając przyczyn dudniących odgłosów morza, obwiniała o nie wyimaginowanego stwora, zwanego "niedźwiedziem morskim". Legenda o nim, przekazywana z pokolenia na pokolenie, przetrwała w wielu miejscowościach nadbałtyckich aż do XX wieku.
 
   Również inne, podobne i gwałtowne zjawiska niemające jednak przyczyn sejsmicznych przypisywano mitycznemu niedźwiedziowi. Zjawisko to występowało przy różnych stanach morza i atmosfery, od kompletnej ciszy do huraganu. Fenomen "niedźwiedzia morskiego" nie został do dzisiaj wyjaśniony. 
    


Trochę statystyki

 

  W 1791 roku miasto liczyło 514 mieszkańców. Dla porównania liczba ludności Lęborka wynosiła wtedy 1383, a Słupska 4335.  Oto dalsze dane:

Urodzenia
- 23 dzieci, w tym jedno nieślubne.

Zgony - 11 osób, w tym 8 mężczyzn (nadumieralność mężczyzn).

Śluby
- zawarto 8 związków małżeńskich.

Domów mieszkalnych - 104, w tym 94 kryte słomą.

Stodoły - 51.

Studnie (pompy ręczne) publiczne i prywatne - 10. 

   Wśród mieszkańców nie było osób narodowości żydowskiej. Przywilej targowy  pozwalał na organizowanie trzech jarmarków w roku: dwie niedziele przed Wielkanocą, w dniu św. Jana (24.06.) i św. Michała (29.09). Dniem targowym był piątek.*) 

   Jarmark tym różnił się od cotygodniowego handlu na targowisku, że było to wydarzenie o charakterze ponadlokalnym, na które zjeżdżali kupcy nawet z odległych stron, prezentując towary niewystępujące na miejscowym rynku. Była to okazja do zakupu świecidełek, dobrych tkanin, nakryć głowy, towarów zamorskich, dewocjonaliów, narzędzi i ku uciesze latorośli, słodyczy. Na jarmarki przyjeżdżali też kuglarze i wędrowne trupy, oferujące lekki program artystyczny dla spragnionego rozrywki społeczeństwa.  

   Jeszcze kilka wieków temu granice państwowe istniały tylko na mapach, dlatego między innymi swobodna migracja na pograniczu skutkowała dwujęzycznością ludności. Przydrożny słup informujący o wkraczaniu na obszar innego państwa nie robił na nikim wrażenia, a zwłaszcza na kupcach. Znana jest obecność kupców z ziemi lęborskiej na targach i jarmarkach w Gdańsku i na odwrót - kupców gdańskich w Lęborku. 

   Spełniali oni przy tym funkcję, którą współcześnie nazywamy środkami przekazu. Targi i jarmarki oprócz funkcji czysto handlowych, odgrywały rolę pośrednika w wymianie informacji. Kupcy pozostawiali nowinki, a zabierali w świat wiadomości o wydarzeniach w mieście. Taki obieg informacji często przeradzał się w zwykłą plotkę i nie zawsze było wiadomo czy to Szwed napadł, czy Szweda napadli. Procederu nielegalnego przekraczania granicy nie ukróciły nawet oficjalne zakazy z lat 1542 i 1611.    
   
   Ciekawostką jest istnienie w Łebie niezwykle silnego lobby szewskiego. Sprzeciwiło się ono konkurencji obcych szewców na jarmarkach i swego dopięli. Ze swymi petycjami zaszli do samego króla pruskiego Fryderyka I (panowanie 1701-13),  który stanął po ich stronie i zakazał obcym szewcom handlowania w Łebie. W pierwszej ćwierci XVIII wieku, pracowało już siedem warsztatów szewskich. Dobre buty były towarem drogim i luksusowym, bardzo oszczędnym w użytkowaniu. Na co dzień noszono zwykle chodaki lub najtańsze buty, a  od święta czy do kościoła zakładano buty najlepsze. 

   Dzieci w ciepłych porach roku biegały przeważnie boso i dziedziczyły obuwie po starszym rodzeństwie. Tylko zamożni obywatele mogli na co dzień chodzić w wysokich butach. Dobre obuwie było zarazem oznaką ich statusu materialnego, w myśl powiedzenia ,,poznaj pana po cholewach”.  Plac targowy znajdował się w pobliżu kościoła, od jego południowej strony przy skrzyżowaniu dzisiejszych ulic Kościelnej i Powstańców Warszawy. Według stanu na dzień 31 grudnia 1800 roku - ostatniego dnia XVIII wieku - urząd burmistrza sprawował niejaki Wilke, a pastorem był Martin Georg Konstantin Magunna. 
 ____________  
 *) Oeconomischen Encyclopädie (1773 - 1858) von J. G. Krünitz
    


Komunikacja pocztowa

   
   Od połowy XVIII wieku, czyli od czasu uruchomienia w Lęborku urzędu pocztowego, datuje się istnienie połączenia pocztowego Łeby z tym miastem. We wtorki i piątki pocztylion przychodził pieszo z Lęborka, zdawał pocztę, odbierał nową i jeszcze tego samego dnia wracał. W mieście nie było doręczyciela, gdyż przy niewielkiej liczbie mieszkańców nie miało to uzasadnienia. W Prusach funkcja ta została wprowadzona oficjalnie przez pocztę w roku 1710. Kurier sygnalizował swoje przyjście rogiem sygnałowym. Wtedy kto żyw gnał pod magistrat posłuchać nowości i ewentualnie odebrać lub nadać korespondencję.

   Poczta w tamtym czasie pełniła też funkcję przewoźnika. Jeżeli ktoś wybierał się np. do Koszalina, to musiał na własną rękę dostać się do Lęborka, następnie przesiadał się do regularnie kursującej kuczy pocztowej i za opłatą odbywał podróż. 

   W omawianym czasie w całych Prusach istniało ok. 100 urzędów pocztowych i pewna, trudna do ustalenia liczba stacji pocztowych, w których zmieniano konie, a podróżni mogli odpocząć i posilić się. Stacje pocztowe, inaczej zwane stacjami przeprzęgowymi, znajdowały się głównie przy zajazdach i gospodach, ale również przy wytypowanych gospodarstwach chłopskich. W miastach wymiana koni odbywała się przy urzędach poczty. Opłatę za przesyłkę uiszczano do ręki, w zależności od jej rodzaju i odległości doręczenia. 

      Przyjmowano tylko przesyłki na adresy leżące przy szlakach pocztowych. W pozostałych przypadkach zainteresowani byli zmuszeni korzystać z umyślnych posłańców, zajmujących się ,,pocztą extra”. Doręczanie przesyłek w tym systemie odbywało się poprzez jeźdźców konnych, którzy pakowali listy do specjalnej sakwy z żelaznymi okuciami. Znaczki i skrzynki na listy, to melodia  następnego wieku.  

   Trudno dzisiaj powiedzieć, dlaczego pocztylion z Lęborka i wielu jego kolegów po fachu nie korzystało lub nie mogło korzystać z najpowszechniejszego środka lokomocji, jakim był koński grzbiet. Przyczyna z pewnością była, ale o niej możemy sobie tylko pospekulować. Od roku 1825 powoli  zaprzestawano w Prusach korzystania z pocztowych piechurów. 

   W celu ujednolicenia taryf pocztowych na terenie całych Prus obowiązywał "Portotax-Regulativ", czyli Regulator Taryf Pocztowych, wydany w 1824 roku. Przewidywał on między innymi, że listy zwykłe (do 250 g) z doręczeniem do 15 km, kosztowały jednego srebrnego grosza (1/30 talara). Od 15 do 30 km opłata wynosiła półtora grosza, a od 30 do 50 km - dwa srebrne grosze. Z taką progresją taryfową dojdziemy do odległości od 150 do 225 km i opłaty pięciu srebrnych groszy. Każde kolejne 75 km kosztowało jeden grosz, ale nie więcej, niż 19 groszy za list. Znaczne uproszczenie taryf pocztowych w Prusach nastąpiło w 1850 roku. Przesyłka do 250 g i odległości od adresata do 75 km, kosztowała 1 grosz, od 75 do 150 km - 2 grosze i powyżej 150 km - 3 grosze.

    Innym  szlakiem pocztowym zahaczającym o Łebę, była linia z Wejherowa (przez Salino).  Trudno umieścić w czasie okres jej działalności, wiemy tylko, że w roku 1847 została zlikwidowana.  Była to poczta szczególnego rodzaju, nosząca tajemnicze określenie Kariolpost. Jako środka transportu używano odkrytego, dwukołowego wozu konnego, a ewentualny pasażer mógł zasiadać tylko na koźle. Konstrukcja wozu była przystosowana wyłącznie do przewozu listów oraz  niewielkich paczek i nie przewidywała miejsc dla podróżnych. 

    1 sierpnia 1856 r. w oddalonym o 10 km od Łeby Wicku utworzono "Ekspedycję Pocztową 2 klasy". Placówka ta zajmowała się transportem przesyłek pomiędzy wszystkimi punktami i urzędami pocztowymi na trasie Lębork-Łeba. Nie prowadziła ona przewozu pasażerów. Istnienie tej ekspedycji świadczy, że przy łebskiej poczcie nie było stacji przeprzęgowej, w której zmieniano konie. W roku 1857 jedynym urzędnikiem pocztowym w Łebie był niejaki Jaene, który równocześnie pełnił funkcję poborcy podatkowego.*)

                          Niemiecki znaczek pocztowy z 1952 roku, przedstawiający Kariolpost z roku 1852.

   Na krótkich liniach, jak Wejherowo -  Łeba, przesyłki dostarczano jeszcze tego samego dnia. Jak już wspomniałem, poczta pełniła funkcję przewoźnika publicznego. Na dalekich i chętnie uczęszczanych trasach kursowały duże dyliżanse, zabierające do 12 osób, zaprzężone w dwie lub trzy pary koni. Przed dojazdem do kolejnej stacji pocztowej, pocztylion dawał sygnał rogiem.

   Wielorakość sygnałów pozwalała informować o jego przyjeździe i odjeździe, zbliżaniu się do stacji pocztowej i liczbie koni do wymiany.  Do repertuaru wygrywanych melodii należał też sygnał wzywania pomocy, kiedy pojazd znajdował się w niebezpieczeństwie, albo ścigali go niecni opryszkowie dla pozyskania łupów. Pocztowe stacje przeprzęgowe były oddalone jedna od drugiej, w zależności od warunków geograficznych od 15 do 35 km.
 
   Nie można powiedzieć, żeby podróż w tamtym czasie należała do wygodnych. Kiepski stan dróg i długie godziny spędzone w ciasnej kabinie dyliżansu, powodowały upiorne zmęczenie. Przykładowo na pokonanie 650-kilometrowej trasy z Berlina do Królewca potrzebowano 72 godzin, a z Kassel do Frankfurtu (200 km) równej doby. Obecnie podróż pociągiem na tej linii trwa godzinę i 45 minut.

   Dla osób pragnących większego komfortu, poczta stawiała  do dyspozycji dyliżanse do wynajęcia. Była to bardzo droga przyjemność, dlatego podróżni za pomocą anonsów prasowych dobierali sobie kilku współpodróżnych, aby podzielić koszty. 

 

Karta pocztowa wykonana w 1950 roku, przedstawiająca dyliżans pocztowy na trasie Lipsk-Drezno w połowie XIX w. Przy odległości pomiędzy tymi miastami wynoszącej 115 km, podróż zabierała kilka, a może i kilkanaście godzin.



   Wynajęte dyliżanse pokonywały drogę zdecydowanie szybciej niż kursujące regularnie, gdyż odpadał rozkład jazdy i konieczność wymiany poczty. Jak już wyżej wspomniałem, Lębork otrzymał połączenie pocztowe dopiero w okresie panowania Fryderyka Wielkiego (1740-1786). Wcześniej nie przechodził tędy nawet szlak pocztowy z Gdańska do Berlina. Po uruchomieniu urzędu pocztowego w tym mieście  ustalono stałe terminy odpraw przesyłek, które wyglądały następująco:

1) niedziela o 4 po południu - kurier konny do Prus.
2) poniedziałek wcześnie rano - kurier konny do Berlina.
3) poniedziałek po południu - dyliżans pocztowy do Berlina.
4) wtorek o 4 po południu - dyliżans pocztowy do Berlina.
5) czwartek wieczorem - dyliżans pocztowy do Berlina.
6) piątek o 4 po południu - dyliżans pocztowy do Berlina oraz kurier.
7) sobota - kurier konny do Prus. **)
____________
* Jahrbuch der Provinz Pommern 1857.
** F. Schultz ,,Geschichte des Kreises Lauenburg in Pommern” Lauenburg 1912


Ostemplowany znaczek pocztowy z lat 1850-71 (duże powiększenie) o wartości 3 srebrnych groszy, będących odpowiednikiem 1/8 talara. W tamtym okresie używano tzw. stempli numerycznych, bez daty i nazwy miejscowości, których numer odpowiadał konkretnemu urzędowi pocztowemu. Widoczny w centrum znaczka numer 815 należał do poczty w Łebie.

 

 
Datownik poczty w Łebie z 22.11.1872 r.   

Niestety nie wiemy dokładnie, kiedy wybudowano budynek poczty w Łebie. Przypuszczalnie było to w połowie XIX w. jednak brak na to twardych dowodów. W lewej części tego budynku prawdopodobnie znajdowało się mieszkanie (być może poczmistrza), a urząd znajdował po prawej stronie. Świadczą o tym zasłony w oknach po lewej.


Demografia i rzemiosło

 




   Przedstawione w tabeli dane mają umocowanie źródłowe przede wszystkim w księgach magistrackich i parafialnych i śmiało można je uznać za wiarygodne. Problemem jest określenie liczby mieszkańców przed 1782 rokiem, z uwagi na brak lub niepewne źródła.

   Schulz podaje, że zachował się dokument mówiący, że w roku 1715 mieszkańcy Łeby wypasali swoje świnie na terenach domeny smołdzińskiej. Z całą pewnością chodziło tu o rejon Rąbki, która do rzeczonej domeny należała. W dokumencie tym wymienia się 52 osoby z imienia i nazwiska, które posiadały razem 148 świń.

   Przyjmując założenie, że każde nazwisko to głowa pięcioosobowej rodziny, uzyskamy wynik co najmniej  260 osób. Do tej liczby musimy dodać rodziny, które nie zajmowały się hodowlą tych zwierząt, a to spowoduje nieprecyzyjność obliczeń.  

   Z porównań dokonanych przez prof. Schulza dowiadujemy się, że spośród wspomnianych nazwisk, 18 występowało jeszcze w pierwszej dekadzie XX wieku. Powodowany ciekawością, zestawiłem je ze spisem mieszkańców z 1945 roku i nie stwierdziłem odstępstw - w dalszym ciągu występowały.

   Najwcześniej wzmiankowanym nazwiskiem, które przetrwało w Łebie do roku 1945, było nazwisko Klinkebeil. W roku 1483 jest wymieniany Martin Klinkebeil, jako burmistrz miasta, a w nieco późniejszym okresie występuje niejaki Blasius Klinkebeyl, zapewne krewniak tego pierwszego. Oprócz wymienionych do najstarszych familii w mieście, które wzmiankowano w XVI wieku, a utrzymały się aż do wieku XX, zaliczymy rodziny: Jax, Janneck, Jeske, Gaedtke, Klick, Lange, Pätsch, Radzom i Schultz.   


   Nieco wyżej pisałem o silnym lobby szewskim w XVIII wieku. Na poparcie tych słów chciałbym przytoczyć kilka zachowanych statystyk z 1782 roku, które przedstawiają strukturę demograficzną i gospodarczą Łeby. Niestety, nie posiadam bezsprzecznie pewnych danych dotyczących rybaków i wędzarni, dlatego je pominę. 

   W omawianym okresie Łeba bezapelacyjnie „szewcem stała”, gdyż w mieście pracowało aż 12 warsztatów, czyli jeden szewc przypadał na 42 mieszkańców lub inaczej licząc, zamieszkiwał w co ósmym domu, bo w tymże roku miasto liczyło 503 mieszkańców i  94 domy. Z całą pewnością pracowali oni na potrzeby szerokiej okolicy, jeździli po targowiskach i jarmarkach, być może zaopatrywali kramy w Lęborku, bo z samej Łeby nie byliby w stanie się utrzymać. 

Liczba warsztatów szewskich w Łebie w poszczególnych latach.

1632 - 4

1725 - 7

1782 - 12

   Drugim pod względem liczebności rzemiosłem, było piekarstwo. W mieście znajdowały się trzy ławy chlebowe, które spokojnie radziły sobie z pokryciem popytu na pieczywo. Pod koniec XVIII wieku zboże, a więc i mąka nie były już tak okropnie drogie, jak jeszcze dwa wieki temu. Niewielki postęp w rolnictwie przyniósł wyższe plony, tym samym obniżając ich cenę, dlatego spora część mieszkańców kupowała chleb, a nie piekła własnym przemysłem. Istnienie aż trzech ław chlebowych w tak niewielkim mieście jest pośrednim dowodem, świadczącym o zamożności mieszkańców. 

   Podobnie licznym rzemiosłem w Łebie było okrętnictwo, reprezentowane przez trzech armatorów o nazwiskach: Mampe, Laries i Fick. Każdy z nich był właścicielem żaglowca, o ładowności od 80 do 100 ton. Ich zadaniem było transportowanie towarów na morzu. W tamtym okresie Łeba była znaczącym ośrodkiem handlu tarcicą, wytwarzanej w rejonie lęborskim oraz produktami rolnymi. Na potrzeby rybaków i armatorów w mieście pracowały dwie szkutnie, zajmujące się budową i naprawą łodzi, kutrów i statków. 

   Sprawami zaopatrzenia miasta w towary kolonialne i inne, potrzebne w gospodarstwie domowym, zajmowało się dwóch kupców, którzy dodatkowo handlowali tarcicą i drewnem opałowym. Nad gaszeniem pragnienia mieszkańców, jak i dobrym samopoczuciem piwoszy czuwało dwóch piwowarów, którzy wytwarzali piwo. Do ciekawostek należy zaliczyć fakt, że już w początkowym okresie istnienia miasta, kwestie związane z warzeniem piwa zostały określone czterema artykułami prawa miejskiego.

   Amatorzy nieznacznie mocniejszych trunków mogli się zwrócić do winiarza, który zajmował się produkcją win owocowych i był jedynym przedstawicielem tego zawodu w Łebie. Trzech rzemieślników zajmujących się produkcją napojów alkoholowych przy 500 mieszkańcach świadczy, że trzeźwość nie była najmocniejszą stroną ówczesnych łebian. Tym bardziej, że wielu z nich wytwarzało wino i piwo w zaciszu domowym.

   Branżę tekstylną reprezentowało dwóch tkaczy, dwóch krawców oraz jeden fachowiec zajmujący się spilśnianiem tkanin wełnianych (folusznik). Porównałem liczby krawców w innych miastach z liczbą ich mieszkańców i wyszło mi, że łebscy krawcy mogli narzekać na nadmiar pracy. Oczywiście tylko wtedy, gdyby ich zakłady były jednoosobowe. 

   Obok jednego kowala, który podkuwał konie, wykonywał i naprawiał narzędzia rolnicze, płoty, bramy, balustrady i wiele innych różności, w mieście był też warsztat ślusarski. Do jego domeny należało wytwarzanie kłódek, zamków do drzwi, dorabianie kluczy, nitowanie, lutowanie, przecinanie, szlifowanie, ostrzenie, wiercenie elementów metalowych itp. Nad sprawnością broni myśliwskiej, wytwarzaniem krzesiw i kul, czuwał miejscowy rusznikarz. W branży drzewnej pracowali po jednym stolarzu, bednarzu i tokarzu. Ten ostatni zajmował się też toczeniem w metalu. 

   Nad zdrowiem i urodą obywateli Łeby czuwał balbierz, który zajmował się obcinaniem włosów i wrośniętych paznokci, usuwał zęby, leczył rany i wrzody, przystawiał pijawki, puszczał krew, nastawiał zwichnięcia itp. 

   Niestety na tym kończą się moje źródła o życiu gospodarczym w mieście w 1782 roku, a nie wiemy nic o tak pospolitych rzemiosłach, które z pewnością były w mieście reprezentowane, jak chociażby zduństwo, ciesielstwo, dekarstwo, garncarstwo, sieciarstwo, czy wzmiankach o karczmie lub karczmach.

 


Królewskie plany i kartofle


   W połowie XVIII wieku, a dokładnie w 1753 roku,  król pruski Fryderyk II (Wielki) przedstawił plan ożywienia gospodarczego w rejonie rzeki Łeby. Pomysłodawcą i realizatorem projektu, był radca wojenny Uhl. W tym celu zaproponował on utworzenie od podstaw nowego miasta i zasiedlenie go ludnością pochodzenia żydowskiego. Miała ona rozwinąć handel i doprowadzić do wzrostu wymiany towarowej na szczeblu ponadregionalnym, w tym przede wszystkim z Polską.

   Wkrótce jednak plany wzięły w łeb i król wycofał projekt z realizacji. Główną przyczyną były obawy o konkurencję Żydów z jego chrześcijańskimi poddanymi (sam był agnostykiem), która mogła doprowadzić do upadku rodzimej przedsiębiorczości i dominacji gospodarczej niechrześcijan. 

   O ile na początku właśnie rozwój, a więc i konkurencja miały być motorem napędowym przedsięwzięcia, o tyle tych samych argumentów użyto przy jego zaniechaniu. Poza tym zaproponowany przez pomysłodawców obszar do zasiedlenia nad brzegami jeziora Sarbsko w pobliżu Nowęcina, był daleki od wymarzonego. Moczary i bagna nie za bardzo nadawały się na tereny budowlane. Przedstawiona alternatywna lokalizacja miała te same wady co poprzednia. 

   Aktywność gospodarcza ludności żydowskiej na Pomorzu była znikoma. Tylko niewiele ponad sto osób posiadało licencję na handel, a i tak większość z nich miała stałe miejsce zamieszkania w Polsce. W tym czasie żaden mieszkaniec Łeby nie był wyznania mojżeszowego, a pierwsza wzmianka o Żydach w mieście pochodzi z roku 1795 i mówi o dziesięcioosobowej rodzinie. W roku 1812 było to 16, a 20 lat później 2 osoby. W całej historii w Łebie nie zamieszkiwało więcej niż 16 Izraelitów jednocześnie.

   Fryderyk II, zwany potocznie Starym Frycem (Alte Fritz) był władcą, któremu Pomorze zawdzięcza ziemniaki. Był on wielkim admiratorem tej rośliny, w której upatrywał środka na pokonanie okresowych klęsk nieurodzaju, skutkujących głodem. Początkowo ludność podchodziła sceptycznie do ziemniaków, dopatrując się w nich śliny diabła. Nic też dziwnego, skoro niektórzy mieli bardzo nieprzyjemne dolegliwości po zjedzeniu zielonych owoców z części nadziemnej. W latach 1744/45, Fryderyk II polecił w ramach ogromnej kampanii wysłanie ludzi w teren, z zadaniem darmowego rozdziału kartofli po kmieciach i majątkach, w celu rozpropagowania uprawy i sposobów konsumpcji. 

   Jego zamiar nie przyniósł spodziewanego efektu, gdyż ludność w dalszym ciągu podchodziła do tej nowości z dużą rezerwą. Dlatego w roku 1756 wydał tzw. rozkaz kartoflany, zobowiązujący posiadaczy gruntów rolnych do uprawy tej rośliny na określonym areale. Nad jego przestrzeganiem czuwały wydzielone jednostki dragonów. Naród po latach w końcu  się przekonał i zrozumiał, że relatywnie tanie kartofle mogą z powodzeniem zastąpić drogi chleb, kaszę i potrawy mączne, oraz można ich używać do tuczu świń, znakomicie racjonalizując koszty hodowli. 
   
     Sto lat po wydaniu rozkazu kartoflanego, statystyczny Pomorzanin konsumował rocznie 119 kg kartofli, a w 1875 roku już 198 kg. W celach porównawczych podaję, że w roku 2005, spożycie kartofli w Polsce wynosiło 128 kg na głowę mieszkańca, natomiast w Niemczech znacznie mniej - 74 kg.

Obok niewątpliwie wielkich zasług Fryderyka II w rozwoju oświaty, gospodarki, rolnictwa, rozbudowie armii i administracji oraz w usprawnieniu sądownictwa Prus, chciałbym przypomnieć, że był on jednym z autorów i beneficjentów I rozbioru Polski w 1772 roku.

 
 
Fryderyk II - król Prus w latach 1740-1786

 


  Copyright © 2007-2015 by Jarosław Gburczyk 
 Prawa autorskie zastrzeżone


 
  8 odwiedzający (17 wejścia) dzisiaj.  
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja